Zaginieni kosmonauci radzieccy



RADZIECCY FUNKCJONARIUSZE I SZCZĄTKI WŁADIMIRA KOMAROWA – CZŁOWIEKA, KTÓRY W 1967 ROKU SPADŁ NA ZIEMIĘ. ZDJĘCIE: RIA NOVOSTI/PHOTO RESEARCHERS INC. VIA NPR.

ZAGINIENI KOSMONAUCI RADZIECCY

Zapewne dla nikogo tajemnicą nie jest, że pierwszym oficjalnym człowiekiem w kosmosie był Jurij Gagarin. To właśnie na informacje o tym radzieckim kosmonaucie natrafimy niemal wszędzie szukając wiadomości na temat ludzi w kosmosie. 
Zgodnie z wiedzą jaką ZSRR oficjalnie przekazało Jurij Gagarin swój pionierski lot wykonał 12 kwietnia 1961 roku. Okrążył on Ziemię i bezpiecznie wrócił do domu. Ale to są oficjalne informacje. 

Czy aby na pewno to właśnie on był tym pierwszym w kosmosie? Wiele wskazuje na to, że istnieją pewne poszlaki mogące sugerować, że przed nim był tam ktoś inny. Tzw. "zaginieni kosmonauci" - bo tak zaczął nazywać ich Zachód przekazując rozmaite pogłoski na temat tych śmiałków - mieli oni być tymi którzy testowali rakiety, kombinezony i próbowali przetrwać na orbicie. Wierzono, że ZSRR ukrywał swoje nieudane próby i misje. A kiedy zdarzały się wypadki lub nieprzewidziane okoliczności powodujące śmierć załogi statków kosmicznych utajniali wszystkie informacje. 
Pamiętać trzeba, że czas, w którym teorie na temat zaginionych w kosmosie radzieckich kosmonautów zaczęły się pojawiać, a więc końcówka lat 50-tych był szczytem Zimnej wojny podczas której żelazna kurtyna skutecznie blokowała wiele wiadomości z bloku wschodniego. Każda więc, nawet najmniejsza wzmianka lub pogłoska, była niezwykle cenna, niepełna i niestety wielokrotnie fałszywa. Informacji na temat rzekomych lotów w kosmos nigdy nie podano do publicznej wiadomości, a władze zarówno sowieckie jak i rosyjskie do teraz zaprzeczają wszystkim pojawiającym się pogłoskom. 


Niemniej zwolennicy teorii, że przed Gagarinem były wysyłane inne osoby w kosmos, zgodnie przyjmują, że Jurij Gagarin był pierwszym człowiekiem, jednak pierwszym, który taki lot nie tylko odbył, ale i przeżył. Zgodnie z teorią, ZSRR w walce o pierwszeństwo w kosmosie przed Stanami Zjednoczonymi, wysyłało swoich kosmonautów przed nim i przynajmniej dwóch z nich zginęło podczas takich prób. Prawdopodobnie utajniono również informację o tym, że inny kosmonauta - Władimir Iljuszyn - odbył i przeżył lot, jednak podczas powrotu na Ziemię obrał nieco inny kurs i zamiast do dumnego Związku Radzieckiego, trafił do chińskiej niewoli. Wydaje się, że informacja taka mogła być na tyle niewygodna, że mocarstwo było skłonne przemilczeć nawet swój sukces.
Władimir Iljuszyn był synem radzieckiego projektanta samolotów Siergieja Iljuszyna, miał on 7 kwietnia 1961 roku stać się pierwszym człowiekiem w kosmosie, jednak z powodu problemów technicznych kontrolerzy postanowili sprowadzić statek na Ziemię kilka okrążeń wcześniej, co skutkowało tym, że wylądował on w Chinach. Tam władze chińskie miały go zatrzymać, a Rosjanie obawiając się pogorszenia stosunków z Chinami postanowili nie informować o tym zdarzeniu i zająć się lotem Gagarina, który odbył się pięć dni później. Według oficjalnych źródeł w tym czasie Iljuszyn uległ poważnemu wypadkowi samochodowemu i musiał przez dwa lata leczyć się w Chinach (co budzi kontrowersje z uwagi na ówczesny stan stosunków chińsko-sowieckich). Domniemywa się, że pobyt Iljuszyna w Chinach tak naprawdę wiązał się z niewolą i pobytem kosmonauty w więzieniu.
Pogłoski o nieudanym locie Iljuszyna pojawiły się 10 kwietnia 1961 roku, kiedy to Dennis Ogden, moskiewski korespondent pracujący dla brytyjskiej komunistycznej gazety Daily Worker, wysnuł taką teorię spiskową jedynie na podstawie tego, że Iljuszyn leczył się w Chinach. Według radzieckich źródeł i artykułu, który pojawił się w Komsomolskiej Prawdzie 11 lipca 2005 roku, Iljuszyn był wprawdzie sławnym oblatywaczem, ale nigdy nie brał udziału w programie kosmicznym. 5 czerwca 1960 roku został poważnie ranny w nogi w wypadku samochodowym, więc przez mniej więcej rok przebywał na leczeniu w Moskwie, po czym został wysłany do Hangzhou, by pod okiem specjalistów od tradycyjnej medycyny chińskiej przejść rehabilitację. Wersję tę potwierdził radziecki dezerter Leonid Władimirow, który pracował jako inżynier i utrzymywał osobiste kontakty z Iljuszynem w latach 60. XX wieku.
Sam Iljuszyn, który zmarł w 2010 roku, nigdy nie potwierdził tych teorii spiskowych.

Niezależnie jednak od tego, czy kosmiczny lot Iljuszyna faktycznie się odbył czy nie, to nie ma wątpliwości, że sam oblatywacz w kosmosie nie zaginął. Skąd więc wzięły się teorie na temat tych, którzy próbę wyniesienia na orbitę przypłacili życiem?

Po udanym wysłaniu Sputnika 1 na orbitę w 1957 roku wielokrotnie powtarzano, że pierwszy lot z radziecką załogą to tylko kwestia czasu, niedługiego zresztą czasu. Na Zachodzie krążyły informacje, że ZSRR już wysyła ludzi w kosmos, ale ponieważ nikt żywy z niego nie wraca, to nie przekazują tych danych do publicznej wiadomości.
Właśnie w takich okolicznościach w Moskwie, podczas audycji radiowej w styczniu 1958 roku stwierdzono, że radzieckim inżynierom udało się wysłać kosmonautę na wysokość 300 kilometrów. Była to fałszywa wiadomość, ale wiele zachodnich mediów powtarzało ją jako fakt. W grudniu 1959 roku włoska agencja informacyjna Continentale, powołując się na wysokiego rangą czeskiego dyplomatę, ujawniła informację o nieoficjalnych radzieckich próbach kosmicznych. Według nich jednym z kosmonautów był Aleksiej Lidowski, który został wystrzelony w kosmos w przebudowanej rakiecie R-5A. Nie przeżył jednak próby, podobnie jak trzej inni domniemani kosmonauci (Andriej Mitkow, Siergiej Szyborin i Maria Gromowa), którzy mieli stracić życie w podobnych okolicznościach. W tym samym roku niemiecki fizyk i pionier techniki rakietowej Hermann Oberth obwieścił, że na początku 1958 roku był świadkiem nieudanej próby lotu suborbitalnego na poligonie rakietowym Kapustin Jar, podczas którego zginął pilot. Nie dostarczył jednak żadnych dowodów na poparcie swojej historii ani nie ujawnił skąd wziął te informacje.

Natomiast niedługo później, w październiku 1959 roku w radzieckim czasopiśmie "Ogoniok" opublikowano artykuł, poświęcony lotom na dużych wysokościach. Ukazało się w nim zdjęcie trzech rosyjskich pilotów, którzy testowali kombinezony. Tak naprawdę miały to być kombinezony do lotów suborbitalnych, natomiast pierwsza grupa rosyjskich kosmonautów została wybrana dopiero w marcu 1960 r.
"Ogoniok" wymieniał również nazwiska osób na zdjęciach – Piotr Dołgow, Iwan Kaczur i Aleksiej Graczow. Ich zadaniem było prawdopodobnie testowanie skafandrów wysokościowych i udział w stratosferycznych skokach spadochronowych – zadanie karkołomne i niebezpieczne, ale niezwiązane bezpośrednio z programem kosmicznym.
Gdy nieco później Rosjanie zaprezentowali światu swoich pierwszych kosmonautów, nie było wśród nich osób o nazwiskach, wymienionych w "Ogonioku". Gdy Gagarin poleciał na orbitę i okrążył Ziemię, to właśnie ten fakt stał się podstawą do spekulacji, że ludzie w kombinezonach zginęli w czasie jakiegoś lotu lub lotów kosmicznych. Rosja nigdy nie wspomniała ich nazwisk w związku z tym historycznym lotem, więc wielu ludzi podejrzewało, że kosmonauci zginęli w lotach testowych przed sukcesem Jurija.
Według oficjalnej wersji Dołgow zginął 1 listopada 1962 roku podczas nieudanego stratosferycznego skoku spadochronowego z gondoli balonu Wołga. Skok odbył się na wysokości 28 640 m, jednak przy wyskoku z gondoli Dołgow miał w nią uderzyć osłoną kasku, która się rozhermetyzowała, co doprowadziło do jego śmierci. Mniej więcej w tym samym czasie zaginął Iwan Kaczur, którego łączy się z tym wydarzeniem, podobnie jak Graczowa. Wszyscy byli testerami sprzętu spadochronowego do dużych wysokości, jednak rosyjski dziennikarz Jarosław Gołowanow zasugerował, że w rzeczywistości mogli zginąć podczas lotu kosmicznego. Później w swojej książce Cosmonaut #1 przytoczył wywiad przeprowadzony z byłym skoczkiem spadochronowym Aleksiejem Timofejewiczem Belokonowem, który znał zabitych spadochroniarzy. Ujawnił w nim, że żaden z nich nigdy nie odbył lotu w kosmos, obalając tym samym tezę Gołowanowa. Dodał też, że gdy w 1963 roku New York Journal-American opublikował listę zaginionych kosmonautów, na której znalazło się też kilku spadochroniarzy, radzieckie gazety Izwiestija oraz Krasnaja Zwiezda zaprzeczyły tym informacjom i zamieściły aktualne zeznania oraz fotografie kilku osób z listy, w tym Kaczura i Graczowa.

Dla zwolenników teorii spiskowych kolejną poszlaką dla tajemniczej śmierci w kosmosie Dołgowa, Kaczura i Graczowa był fakt, że Rosjanie nazwali jeden z kraterów po ciemnej stronie Księżyca nazwiskiem Graczowa. Skojarzono to oczywiście z osobą w skafandrze i nie pomogły tłumaczenia, że krater zawdzięcza swoją nazwę rosyjskiemu inżynierowi, pionierowi technologii rakietowej, Andriejowi Graczowowi, a nie uhonorowanemu skrycie, poległemu kosmonaucie.

Plotki o zaginionych kosmonautach podsycały również próby kapsuł Wostok, w których umieszczono wypełnione czujnikami i ubrane w skafandry kukły – prawdopodobnie pierwsze tak dobrze odwzorowujące ludzkie ciało manekiny.
W 1960 roku Robert A. Heinlein, amerykański pisarz science fiction, w artykule Pravda means 'Truth', przedrukowanym w „Expanded Universe” ujawnił, że kiedy 15 maja 1960 r. podróżował po Wilnie, dowiedział się od radzieckich kadetów, że tego dnia Związek Radziecki wystrzelił człowieka na orbitę. Jeszcze tego samego dnia urzędnicy wszystkiemu zaprzeczyli, ale wątpliwości pozostały.
Kilkanaście lat później Piers Bizony w biograficznej książce o Juriju Gagarinie, Starman: Truth Behind the Legend of Yuri Gagarin, wyjaśnił, że tego typu pogłoski powstały prawdopodobnie podczas dwóch misji statku Wostok. Były one wprawdzie bezzałogowe, ale w ich wnętrzu znajdowały się manekiny do badania wpływu lotu na ludzki organizm oraz taśmy z ludzkim głosem, które odtwarzano, by przetestować działanie radia.

Rzekome dowody były nieprawdziwe, ale kilka miesięcy później zdawało się, że kolejne źródło potwierdza pogłoski o załogowych i nieudanych lotach. Włoska agencja prasowa podała do informacji, że podobno wysoko postawiony radziecki urzędnik w Pradze poinformował dziennikarzy o kilku próbach lotów w kosmos. Te doniesienia miały też potwierdzać dokumenty zebrane przez Olega Pieńkowskiego. W notatkach tego radzieckiego oficera GRU (szpiegującego dla USA i Wielkiej Brytanii) także padały aluzje do nieudanych lotów na orbitę.
Autentyczność tych rewelacji na temat rosyjskiego programu kosmicznego jest wątpliwa – wiele szczegółów w raporcie nie zgadzało się z rzeczywistością, a sam Pieńkowski nie mógł potwierdzić tych informacji, bo został zdradzony i zabity przez KGB w 1963 r.

Znacznie konkretniejsze informacje podała w 1962 r. Agencja Reutera, która - powołując się na słowa oficera Amerykańskiego Lotnictwa - twierdziła, że w maju 1960 r., w wyniku usterki systemów kontrolnych, rozbił się radziecki pojazd kosmiczny z pilotem o nazwisku Zawodowskij.

Niepewność podsyciło to, że miesiąc po historycznym locie Gagarina wydarzyło się coś naprawdę dziwnego. 19 maja prywatny ośrodek badawczy w Niemczech Sternwarte Bochum oraz amatorska stacja nasłuchowa Torre Bert we Włoszech odebrały transmisje odgłosów, które według nich wydawali rosyjscy kosmonauci. Obserwatorium w Bochum potem zdementowało te doniesienia i stwierdziło, że sygnał dobiegał z Ziemi. Ale sygnały odebrane przez Torre Bert nadal są nierozstrzygnięte.

W kontekście zaginionych kosmonautów nie można więc też zapomnieć o nagraniach, zarejestrowanych przez włoskich amatorów krótkofalarstwa. Bracia Achilles i Giovanni Judica-Cordiglia z Turynu zorganizowali w latach 50. pod Turynem stację nasłuchową na podstawie zdjęć aparatury nasłuchowej NASA, które znaleźli w naukowych czasopismach (co samo w sobie stanowi dla niektórych fundament do snucia kolejnych teorii spiskowych, związanych z pochodzeniem sprzętu) i zaczęli nasłuchiwać sygnałów radiowych, związanych z radzieckimi programami kosmicznymi. 5 października 1957 roku przechwycili sygnał Sputnika 1 – pierwszego radzieckiego satelity – i od tego momentu prowadzili regularne nasłuchy. Bracia twierdzili, że zdobyli nagrania z kilku oficjalnych, jak i tajnych misji kosmicznych, które miały zakończyć się tragicznie.

W latach 60. bracia zaczęli nagrywać efekty swoich nasłuchów. W maju 1961 roku zarejestrowali coś, co zostało zinterpretowane jako transmisja z nieudanej próby kosmicznej, w czasie której zginęła bezimienna kobieta. Poniższe filmy prezentują samo nagranie, a pod nim nakręcony na jego podstawie film krótkometrażowy.

Wśród zarejestrowanych sygnałów znajdował się "SOS" nadany z orbity pod koniec listopada 1960 r., o którym tak mówił Gian Judica-Cordiglia:
Uznaliśmy, że to desperacki apel o pomoc, być może skierowany do Amerykanów. Po chwili sygnał ustał. Pamiętam, że 2 grudnia radzieckie władze ogłosiły, że wystrzelono Sputnika VI, ale kontakt z nim zaraz się urwał…
Oficjalnie pojazd ten przewoził dwa psy, które zginęły w katastrofie, ale Włosi mieli w tej sprawie inne zdanie.
Odebrane przez braci Judica-Cordiglia sygnały w lutym 1961 roku podobno zawierały odgłos dyszenia i bicia serca człowieka uwięzionego w kosmosie i skazanego na samotną śmierć. Od czasów Sputnika 1 rosyjskie transmisje startów często nadawano na pasmach częstotliwości łatwo dostępnych dla amatorów. Dlatego jest pewne, że bracia coś usłyszeli – jednak mało prawdopodobne, że umierającego kosmonautę.
Nagrań tego typu było więcej, jednak nigdy nie udało się potwierdzić ich autentyczności, a kontrowersje budzi m.in. stosowana przez nagrywane osoby terminologia, niezgodna z fachowym słownictwem, używanym przez personel, związany z radzieckimi misjami kosmicznymi.
Kiedy o działalności braci zrobiło się głośno, CIA za pośrednictwem kontrwywiadu włoskiego nawiązała z nimi kontakt i zaproponowała współpracę. Przypuszczalnie zainteresowało się nimi również KGB, więc bracia w obawie o własne życie zaprzestali dalszej działalności. Nie jest też do końca jasne, czy ich nagrania i relacje są prawdziwe.

Pomimo wielu poszlak i wskazówek nie ma jednoznacznego i twardego dowodu, który potwierdziłby lub obalił teorię spiskową o zaginionych kosmonautach. W latach 80. XX wieku sprawę radzieckich lotów w kosmos i wypadków z nimi związanych badał amerykański dziennikarz James Oberg, jednak nie natrafił on na żaden sensacyjny ślad. Także otwarcie radzieckich archiwów w latach 90. XX wieku i wspomnienia kosmicznych pionierów nie rozstrzygnęły ostatecznie tej kwestii.
Problem z "zaginionymi kosmonautami" polega na tym, że choć doniesienia o nich brzmią ciekawie, to nie wytrzymują konfrontacji ze źródłami. Te – niezależnie od epoki – milczą na ich temat. Śladu po rzekomych ofiarach nie znaleziono nawet w odtajnionych po upadku ZSRR archiwach, gdzie bez problemu znajdziemy dokumenty, związane z drobiazgowo opisywanymi i analizowanymi późniejszymi katastrofami.

Jedną z takich katastrof był lot Sojuza 1 z Władimirem Komarowem na pokładzie. Ten faktycznie zginął w kwietniu 1967 roku i w świetle dostępnych źródeł jest uznawany za pierwszą ofiarę sowieckiego programu kosmicznego. Sensacyjnym wątkiem w przypadku jego śmierci pozostaje jednak pośpiech przy przygotowaniach do misji, która – w obliczu katastrofy pierwszej misji Apollo – miała pokazać światu radziecką przewagę i stanowić poligon doświadczalny przed planowaną misją księżycową, a przy okazji uświetnić okrągłą rocznicę Rewolucji Październikowej. Miało to być spotkanie dwóch statków kosmicznych, podczas którego kosmonauta przeszedłby z jednej kapsuły do drugiej, a potem wszyscy wróciliby szczęśliwie na Ziemię.


Komarow był prawdopodobnie w pełni świadomy niedoskonałości statku Sojuz 1. Wyznaczono go do misji ze względu na doświadczenie, ale i fakt, że - w przeciwieństwie do większości wojskowych pilotów - był też inżynierem, który miał łatwiej poradzić sobie z ewentualnymi awariami. Kosmonauta wiedział, że ambitna misja jest, wobec niedopracowania sprzętu wynikającego z pośpiechu, misją ekstremalnie ryzykowną i realizowaną na skutek politycznych nacisków. Mimo tej wiedzy miał zdecydować się na lot aby – według romantycznej wersji – nie narażać swojego przyjaciela, Jurija Gagarina, który został wyznaczony do tej misji jako pilot rezerwowy. Sam Gagarin podczas przeglądu statku znalazł 203 błędy konstrukcyjne, przez które według niego nie nadawał się on do lotu. Breżniew pragnął z całego serca, żeby lot się odbył, a nikt nie chciał mu powiedzieć, że w związku z obecnym stanem statku lot był niewskazany. W końcu Gagarin sam napisał notę do przywódcy, prosząc go o przełożenie lotu. Niestety, nic to nie dało, a każdy, kto widział ten list, został ostatecznie zdegradowany lub zepchnięty na polityczny margines.
23 kwietnia 1967 roku Komarow poleciał w kosmos. Od samego początku wszystko szło źle. W ciągu kilku pierwszych godzin na orbicie wystąpiło wiele usterek, a kapsuła, która miała następnego dnia polecieć w kosmos i się z nim spotkać, nigdy nie wystartowała z Ziemi. Ostatecznym gwoździem do trumny Komarowa były linki spadochronu, które uniemożliwiły jego poprawne otwarcie.
Amerykańscy analitycy wojskowi słyszeli przekaz radiowy Komarowa. Słyszeli, jak powiedział dowódcom misji, że zginie. Jak żegnał się z żoną, która chciała wiedzieć, co ma powiedzieć dzieciom.

Warto wspomnieć, że po śmierci Komarowa przekonstruowano spadochrony Sojuza, a następnie poddano je bardzo wnikliwym i czasochłonnym testom. Choć - obok kluczowych problemów z rakietą nośną - opóźniło to cały program, to od tamtego czasu spadochrony ponad stu Sojuzów nigdy nie zawiodły.


Czy zaginieni kosmonauci istnieli naprawdę, czy nie? Jest to wciąż kwestia sporna. Większość ludzi jest obecnie zgodna i uważają, że te teorie spiskowe były tworem paranoi Zachodu i kreacją kilku agencji prasowych goniących za sensacją. Ale dla innych ta sprawa nie jest rozstrzygnięta. Czy w kosmosie wciąż krążą anonimowe szczątki kilku kosmonautów skazanych na samotną tułaczkę po niezmierzonej przestrzeni? Czy wówczas ZSRR, a obecnie Rosja ciągle ma w tej kwestii coś do ukrycia?

Brak komentarzy

Obsługiwane przez usługę Blogger.